niedziela, 21 listopada 2010

Zombie Girl

Miało pójść na 01.11. ale nie poszło. Poniżej podkład muzyczny.



czwartek, 5 sierpnia 2010

Sens życia...

...koty są zajebiste

czwartek, 15 lipca 2010

Dwa Nagie Miecze


Nie mogę być pod Grunwaldem 600 lat po Bitwie... ale mogę posłać tam swoje posiłki...

wtorek, 13 lipca 2010

sobota, 24 kwietnia 2010

czwartek, 18 lutego 2010

Rycerz Roy - work in progress...

Od pewnego czasu tworzę szatę graficzną do najbardziej wypasionej platformówki wszech czasów. Hehe... najbardziej wypasionej bo robię ją sam :P Mowa oczywiście o szacie graficznej. Dalej zajmie się tym programista, który sprawi, że rycerz i jego świat ożyje, po czym nasz mózg operacji wprowadzi ową grę do sieci. Nie ukrywam, że zawsze chciałem robić gierki więc mam ubaw po pachy przy tym projekcie. Ale muszę przyznać, że było i jest to ciekawe doświadczenie. Szczególnie początki. Nie będę oszukiwał, że na wstępie nie bardzo wiedziałem jak to w ogóle ugryźć... Gdy zaczynałem nagle "głupie" pixelowe gierki stały się mega wypasionymi grami, co zresztą jak wiadomo jest prawdą. Chcę przez to powiedzieć, że to wcale nie jest takie proste jak się wydaje na początku. Nagle zdałem sobie sprawę ile niuansów i drobiazgów muszę wziąść pod uwagę, o których nigdy wcześniej bym nie pomyślał. Ale najgorsze początki już w tyle. Teraz pozostaje "tylko" narysowanie pierwszego poziomu do końca. Wiadomo... ten pierwszy zawsze najgorszy... Gdy już ruszy, dodawanie kolejnych pójdzie łatwiej. A ciekawe pomysły na kolejne plansze już są. Z założenia na samym początku miała to być gra dla małych dzieci ( 5 - 7 lat ) dlatego też z wielu rzeczy trzeba było zrezygnować, jednakże kiedy połowa pierwszej planszy była już gotowa, nagle dowiedziałem się że mam pełne pole do popisu i ma to być gierka dla szerszej publiki. Czyli innymi słowy można trochę poszaleć. I niech tak będzie, chodź początek jest trochę "lajcikowy". Póki co nie dziwie się dlaczego twórcom tyle czasu zabiera tworzenie gierek. Choć nie ukrywam, że trochę to wolno idzie z różnych innych powodów... ale i tak nie mogę się doczekać kiedy calość w końcy ruszy. Poniżej kilka elementów z gry i obrazków które można nazwać konceptami.







niedziela, 14 lutego 2010

Walentyna

Ot takie sobie ćwiczenie w shopie. Rysunek ze zdjęcia. Pierwszy raz coś takiego. Trochę za realnie wszyło ale może się spodoba więc wrzucam. Szczególnie dziś, z przesłaniem co myślę o tym "święcie..."

sobota, 13 lutego 2010

Kartki Walentynkowe

Kartki Walentynkowe na jutrzejsze "miłosne święto..." (sic!) dla portalu www.fabrykakartek.pl
Jak sama nazwa serwisu wskazuje, można tam stworzyć własną kartkę, czyli znajdziesz tam najróżniejsze wariacje moich kartek ( bynajmniej nie robione przeze mnie... ). Niemniej poniżej zobaczyć możesz ich pierwotny zamysł. Z racji, że to komercja znak wodny niestety konieczny.

czwartek, 11 lutego 2010

Powiesili mnie...

02.02.2010 godz. 20.00 zostałem oficjalnie powieszony. Cały proces odbył się w Dragonie w niezwykle miłej atmosferze. Całość za sprawą Festiwalu Kultury Komiksowej organizowanej przez Ligaturę ( www.ligatura.eu ) , który to odbył się w ostatni "długi weekend" w Poznaniu. Jak to na wernisażach, wino, piękne kobiety i skandale w tle... Jeszcze raz chciałbym wszystkim bardzo podziękować i aby do następnego :]

przemowa

waść... nie po oczach...

kąwersacyja

wino, śpiew, kobiety i skandale...

niedziela, 10 stycznia 2010

Nine Inch Ninja - The Begining


9 cali...

Dzięwięć cali zimnej stali.
Oni wszyscy wokół stali.
Na najmniejszy ruch czekali,
...i się kurwa doczekali !!!

Dziewięć szybkich kocich ruchów, niczym dziewiąta część sekundy. To mniej niż mrugnięcie powieką. W policyjnych aktach zapewne do dziś widnieje dziewięć wzmianek o dziewięciocalowych ranach kłutych, a obok w plastikowych torebkach z napisem "Evidence" widnieje dziewięć zakrwawionych ostrzy kunai, ale wróćmy do mrocznego zaułka...
Mroczny zaułek już dawno nie był świadkiem takiej sceny. Czekali tu na mnie. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Wieści szybko się tu rozchodzą. W końcu to dziewięć lat. Dziewięć lat temu wyruszyłem w swą duchową tułaczkę i powróciłem właśnie dziś... Dziewiątego. Miałem nadzieję, że moje pierwsze spotkanie będzie z przyjacielem, jednak stare chińskie przysłowia mówią o tym, że najlepiej znasz swoich wrogów. Było zimno jak diabli, ponad dziewięć stopni poniżej zera. Jednak tuż obok mrocznego zaułka mieściła się knajpa, z którą to umówiłem się z Nowak-sanem. Jak gdyby nigdy nic udałem się w jej kierunku. Otworzyłem drzwi. Dzwoneczek oznajmił wszystkim w środku, że przybył nowy gość. Nikt w środku za bardzo się tym nie przejął. Postałem wiec trochę w drzwiach, na tyle długo by zbudować klimat i na tyle krótko aby za dużo zimna nie wpadło do środka. Zbudowanie klimatu pomogło bo się trochę przewietrzyło a tym samym nikt nie zachorował. Tak, pierwsze sukcesy za nami. Usłyszawszy dźwięk dzwoneczka Nowak-san oderwał swój wzrok od sterty papierów zalegających jego stolik i poprawiając okulary na swym nosie, zwrócił się w mą stronę.
- Tutaj !
I "tam" też się udałem.
- Stary, kopę lat, witaj.
- Wzajem - odparłem odwzajemniając uścisk.
- Trzeba wypić za spotkanie - rzucił Nowak-san i wtedy się zaczęło. Zobaczyłem ich. Mały odział wojowników kamikaze. Z początku pomyślałem, że to podstęp gdy Nowak-san zaproponował.
- To co obalimy ich razem?
- Jak za starych dobrych lat - odparłem i ruszyłem w bój, gdyż prawdziwy wojownik nie cofa się przed niczym. Nie wyszliśmy z wprawy a i dziewięć lat medytacji zrobiło swoje. Próbowali nas podejść dziewięć razy, w końcu odpuścili... Upojeni zwycięstwem zaczęliśmy w końcu opowiadać co u nas słychać.
- Panienka Kayty-sama wyprawia dziś swoje dwudzieste piąte urodziny - rzekł Nowak-san. - To przeszło ćwierć wieku. Ona wie, że wróciłeś. Wie także, że przed pójściem na jej przyjęcie będę się z tobą widział. Będzie rada kiedy przyjdziemy razem. Co ty na to? Ponoć będzie też Jack Daniel.
- Hmm... - odparłem. Cała ta sprawa była dla mnie podejrzana. Po pierwsze dwudzieste piąte urodziny. Dwa i pięć nijak się ma do dziewięciu. No i ten cały Jack, typ z pod ciemnej gwiazdy, który wzbudził moje podejrzenia. Z drugiej strony miło będzie po tak długim czasie zobaczyć się z Kayty-sama. Jej przyjęcia zawsze były epickie.
- To jak będzie? - ponaglił Nowak-san, po czym dodał. - Nie zmuszaj mnie bym cię tam zabrał siłą hehe.
- Z miłą chęcią - odparłem.
Po czym wstaliśmy i udaliśmy się na urodziny. Rozgrzani po walce szybko dotarliśmy na miejsce, gdyż Kayty-sama mieszkała nieopodal. Wciąż ta sama monumentalna kamienica z początku wieku. Medytacja Zen pozwoliła nam w krótkim czasie przypomnieć sobie pod którym numerem i na jakim piętrze mieszka Kayty. Po chwili jaka jest potrzebna na dotarcie schodami pod właściwy adres stanęliśmy u progu. Wrota otworzyły się same a w nich przywitała nas sama Kayty-sama w swym cudnym wieczorowym kimonie.
- To dla mnie zaszczyt gościć tak wspaniałych wojowników w mych skromnych progach, wiedziałam, że się na was nie zawiodę - rzekła. I patrząc kolejno każdemu prosto w oczy dodała. - Każdym z osobna.
- Jesteś dla nas zbyt uprzejma, Pani... - odparłem.
I gdy przy akompaniamencie trzepotu rzęs przystępowałem do dalszego punktu powitalnej ceremonii w swym równie pięknym kimonie spiętym dwoma pasami pojawiła się Karinashu i ze stoickim dla siebie spokojem ponagliła nas.
- Może byście juz skończyli te wasze ceregiele powitalne, wszyscy na was czekamy - po czym rzuciła w moją stronę. - Kopę lat. Dobrze znów cię widzieć.
- Ciebie również Karinashu-san - odparłem kłaniając się.
- Hehe witam towarzystwo - rozległ się, rubaszny i prostacki śmiech. - Jestem Jack Daniel a te gejsze to moja trzódka. Zapraszam do środka za chwilę polewamy. Tylko zostawcie swe portfele w kieszeniach płaszczy. Hehehehe !!!
- W kieszeniach płaszczy... to musi byś podstęp - pomyślałem, po czym przezornie schowałem portfel w tylną kieszeń spodni kimona.
Dalsza część przyjęcia minęła na toastach, tańcach i rozmowach. Typowo ale niezwykle przyjemnie, czyli wedle założeń. Nie obyło się bez epickich żartów, bezcennych wspomnień i wynurzeń z czarki sake jak i dramatów, pomówień i wzajemnych niezrozumień. Wszystko to biegło ku przyjęciu, które miało zakończyć się bez żadnych zgrzytów kiedy nagle wszystko się zaczęło.
- Uebeyże rzebeye rzesz chrwać !!! - wykrzyczał Nowak-san po czym udał się w kierunku wychodka.
Jack Daniel, który przed chwilą rozmawiał z Nowak-sanem dosiadł się do mnie z pełną butelką. Nabrałem czujności. Obserwowałem ich konwersację kątem oka. Potrzeba bowiem nie lada umiejętności aby wyprowadzić z równowagi takiego doświadczonego wojownika jakim jest Nowak-san. Ku mojemu zaskoczeniu rozmowa okazała się całkiem wysokich lotów i poruszała wielu sfer i zagadnień. Niemniej poziom zawartości butelki niebezpiecznie spadał. I nagle się zaczęło. Niespodziewany zawrót głowy i niemoc spadła na mnie jak grom z jasnego nieba.
- Ty... - zdążyłem tylko wydusić.
Po czym w zdziwieniu jakie zobaczyłem w oczach Jack'a wszystko stało się dla mnie jasne. Mój umysł doświadczał skrajnych stanów świadomości. Z jednej strony niemoc a z drugiej szaleńczy pęd który właśnie dopasował do siebie wszystkie części układanki.
- Hahaha !!! Jesteś już mój - rozległ się szaleńczy odgłos w mojej głowie.
- Powinienem był się domyśleć - odparłem. - Odział małych kamikaze to była twoja sprawka !!!
- Hahaha !!! Jaki spryt, szkoda tylko że po fakcie. Twój powrót obudził we mnie niezdrowe rządze. Jeszcze chwila i moja moc cię dopadnie a wtedy...
- Nidgy !!! Dziewięć lat medytacji nie poszło na marne - wykrzyczałem. - słyszysz mnie demonie !?! Kacushiro Popiyaku !!!
Po czym wstałem i udałem się szybko w kierunku kuchni gdzie wypalano z reguły magiczne ziele, które mogło mi pomóc. Niestety nie tym razem. Stosując odpowiednie techniki i mantrując odpowiednie zaklęcia dotarłem do kuchni. Tam czekała na mnie Kay de Nicon ...z butelką. Czyżby ona również była w mocy demona? Na to wyglądało. Medytacja powoli zaczynała działać ale wróg właśnie wyprowadzał kolejny cios. Figlarny uśmiech, zalotne spojrzenie i diabelski drink wylądował w mojej ręce. Postanowiłem więc zachować pozory. Miła konwersacja i odrobina gry aktorskiej pozwoliła nadać moim działaniom odpowiedni ton. Przy pierwszej okazji gdy w kuchni pojawiła się gromada słodko trajkoczących gejsz, zdradziecka czarka wylądowała wraz z tymi już upitymi, natomiast jej miejsce zajęła druga pusta, świeża czarka. Dobrze być ninja pomyślałem. Jednak Kay widząc puste naczynie zaproponowała.
- Może napełnić twą czarkę wojowniku?
Przełknąłem ślinę widząc jej wzrok, jednak nie mogłem do tego dopuścić. Przystąpiłem więc do kontrataku.
- Może zatańczmy? - zaproponowałem. - Póki noc młoda a w żyłach płynie ogień.
- Z wielką przyjemnością wojowniku - odparła.
Jakikolwiek demon siedział jeszcze w Kay a wcześniej w Jacku, teraz dostał cios po którym już nie mógł się podnieść. Rytualny taniec bowiem wypala z żył wszelkie skutki złego uroku. Tak też było i w tym przypadku. Na modrzewiowym parkiecie roiło się od par a przyjemny powiew od wirujących kimon nadawał tańcu rześkości. Świat zakręcił się we wszystkie strony a gdy przestał w powietrzu czuć było jeszcze drganie strun. Kiedy zręczne palce słodkich gejsz opuściły w końcu koto ( tradycyjny japoński instrument strunowy przyp. autora ) rozległy się gromkie brawa i wiwaty. Wśród tłumu zauważyłem przemykającego Jacka Daniela w towarzystwie swej najwierniejszej przybocznej gejszy. Minę miał nietęgą i bardzo skwaszoną. Wchodząc do swej komnaty trzasnął za sobą drzwiami. Huk został stłumiony przez panujący wokół gwar. Jednak moją uwagę przykuła wisząca na drzwiach Jacka kartka, która teraz kołysała się lekko. Podziękowałem Kay za taniec i podszedłem bliżej.
- Hmm… - pomyślałem.
Napis na kartce głosił starodawną życiową sentencję, która przynosiła pomyślność i powodzenie. Jednak kaligrafia to cwana bestia. Drobna zmiana pisowni znaków czy zastąpienie ich innymi o podobnym znaczeniu, zmienia szyk zdania pozornie pozostawiając treść bez zmian. Podobnie było i w tym przypadku. Pozornie niewidoczne niuanse pisowni zmieniały dobre powiedzenie w złe zaklęcie przynoszące pecha i złą passe. Widać, że pisane było pod wpływem demona Kacushiro Popiyaku. Dlatego nie zwlekając zbyt długo wyciągnąłem swój pędzelek i naniosłem drobne poprawki. Teraz wszystko powinno wrócić do normy. Równowaga została przywrócona.
Przyjęcie chyliło się tymczasem ku końcowi. Widać było to po zachowaniu gości jak i dworskiej świty, która skupiła się przy wyjściu pomagając przywdziewać wyjściowe kimona.
- Potrzebuję twojej pomocy – usłyszałem.
Odwróciłem się i zobaczyłem Karinashu-san.
- W czym mogę pomóc Karinaszu-san – odparłem.
- Och… weź już przestań z tym sanem i innymi tytułami. Co to jam z rzeki wyszła czy co? A jak już chcesz mnie tytułować to -chan, chociaż żadnym Dżyngisem też nie jestem. Może po prostu z tym skończ… Uhh…
- Wybacz Karinashu, nie widzieliśmy się wieki a od czasu kiedy wydałaś się za feudała ze wschodnich ziem, wiele…
- Nic się nie zmieniło – ucięła. – Poza tym drobnym szczegółem, że mam męża. To jak pomożesz mi czy będziemy tu tak stali aż przekonamy się dlaczego Japonię nazywają krainą wschodzącego słońca?
- Hehe, oczywiście jeśli powiesz mi wreszcie o co chodzi.
- Chodzi o Nowak-sana. Trzeba mu pomóc dotrzeć do jego włości. Wciąż jest pod mocą demona, przywołałam już znajomą lektykę, właśnie drepta w naszą stronę, będzie niebawem.
- Pod mocą demona? O czym ty…
- Uhh… możesz z tym skończyć i nie traktować mnie jak kretynkę?
- Ale…
- Co ty myślisz, że ja o niczym nie wiem? O demonie Kacushiro Popiyaku, o jego aktywności związanej z twoim powrotem? O twojej walce z nim tu i teraz na tym przyjęciu? O tym jak podstępem załatwił Jacka i Nowaka? Taki z ciebie wojownik jak z… Ehh… wybacz zagalopowałam się. Jestem już trochę zmęczona.
- Nie ma o czym mówić. Ja również przepraszam. W klasztorze nazywali to egocentryzmem wojowniczym. O spójrz Nowak-san.
- Esz… Heya, mam swoje okulary – rzekł z trudem Nowak-san.
- Bardzo nas to cieszy. Chodź tu mistrzu. Zabieramy cię ze sobą do twych włości. Lektyka już drepta.
- Aalesz nie trzeba, jestem wojownikiem dam sobie radę…
- Sam mówiłeś, że następnym razem kiedy będziesz pod mocą demona mamy ci dać w mordę i siłą wsadzić do lektyki. Zgodziliśmy się na to a wiesz, że słowo wojownika nie dym więc nie zmuszaj mnie do rękoczynów.
- Macie racje, jesteście kochani, …hic!
Ceremonia pożegnalna była tradycyjna ale miła. Wzajemne uściski, objęcia i pożegnalne pocałunki wraz z zapewnieniem ponownych odwiedzin.
- Musisz mnie częściej odwiedzać wojowniku – rzekła Kayty-sama. – wiesz gdzie mieszkam…
- Wiem o pani – odrzekłem, przełykając ślinę. – Twoje przyjęcia są zawsze epickie. To był dla mnie zaszczyt Kayty-sama. Miłego. Hai !!!
I tak znaleźliśmy się przed monumentalną kamienicą z początku wieku. Na lektykę mieliśmy czekać jeszcze dziewięć chwil więc rozmawialiśmy i oddychaliśmy rześkim mroźnym powietrzem.
- Piękna noc – rzekł Nowak-san.
- Ano – odparłem. – I jeszcze to świeże powietrze.
- Lektyka będzie lada moment – dodała Karinashu.
- Wiesz… - podjął Nowak-san. – Ja to bym wam wszystko oddał. Swoją sakwę – po czym rozpiął swe kimono i zaczął po kolei oddawać mi swe rzeczy. – Oddałbym ci też swoje klucze i miecz. Proszę weź je.
Ehh… pomyślałem. Prawdziwy wojownik szczególnie takiego pokroju jak Nowak-san nigdy nie oddałby swojego miecza. Miecz jest przecież duszą wojownika. Jakże potężny urok musiał na niego rzucić Kacushiro. Dobrze, że drugi miecz zachował przy sobie. To czy zachował go świadomie czy też nie, dawało jednak pewną nadzieję.
- A okularów ci nie oddam – dodał Nowak-san. – Będą mi potrzebne hehehe…
- Dobre i to – pomyślałem sobie i odwzajemniłem uśmiech, gdy nagle na drodze rozległ się stłumiony tupot wielu wprawnych stóp.
- Oho… zimowe sandały - pomyślałem.
- Lektyka gotowa, wsiadajcie – zawołała do nas Karinashu.
Pospiesznie wsunąłem pod poły kimona ”dary” od Nowak-sana i wsiedliśmy do lektyki. Zasunęliśmy drzwiczki po czym ruszyliśmy z zawrotną prędkością dziewięciu węzłów. Zatrzymaliśmy się przed włościami Nowak-sana. Pomogłem mu wydostać się z lektyki i odprowadziłem pod bramy. Służba była już na miejscu.
- Dzięki dalej dam już sobie radę – rzekł Nowak-san.
- Nie wątpię, a to chyba twoje – po czym podałem mu kolejno jego rzeczy.
- O… mój miecz, moja sakwa i klucze do mych włości – odparł pełen zdziwienia. – Nie wiem jak i skąd to się u ciebie wzięło ale stokrotne dzięki, że przechowałeś to dla mnie. Naprawdę…
- Nie ma sprawy stary, cała przyjemność po mojej stronie.
- Dzięki raz jeszcze. Miłego !!!
- Miłego !!!
Po wymianie przyjacielskich uścisków każdy z nas udał się w swoją stronę. Nowak-san do swych włości, daleko nie miał, i ja do lektyki, również kawałek. Po drodze jednak myśl, jakich to paskudnych zaklęć i sztuczek użył Kacushiro, nie dawała mi spokoju. Wsiadłem do lektyki i podreptaliśmy dalej. Po drodze wyciągnąłem kilka złotych monet i wręczyłem je Karinashu.
- Za co to – spytała zdziwiona.
- No za lektykę – odparłem. – Wiesz kolejny raz wozisz mi dupę, chciałbym się jakoś odwdzięczyć.
- Przestań… i schowaj to – odparła lekko oburzona. – Dzięki, ale nie ma o czym mówić. Jeśli chcesz się odwdzięczyć możesz to zrobić przy następnej sposobności w postaci butli sake. Co ty na to?
- Hehe, jak sobie życzysz – odparłem i odwzajemniając przyjacielski uśmiech dodałem. – Dzięki Karinashu i do następnego zatem. To moje włości. Będę tu wysiadał.
- Do zobaczenia wojowniku. Dzięki za pomoc.
- Nie ma o czym mówić. Cała przyjemność po mojej stronie Karinashu. Miłego ! Hai !!!
- Hai !!!
Po czym trzasnęły drzwiczki i lektyka pospiesznie podreptała ku ziemiom Karinashu. Stałem chwilę sam przed osiedlem, w którym znajdowały się me włości. Kontemplowałem zmiany jakie zaszły tu podczas mej nieobecności. Patrząc powierzchownie są niewielkie ale jak to mawiają demon tkwi w szczegółach. Skoro już o demonach mowa, Kacushiro Popiyaku wie o moim powrocie, a skoro on wie z pewnością wiedzą też i inni. Ale póki co z jego ręki nic mi nie grozi. Dziś doznał porażki i mam z nim spokój. Przynajmniej do czasu kiedy znów zaatakuje. Ruszyłem więc w kierunku budynku numer dziewięć. Już niebawem świat miał się dowiedzieć o moim powrocie. O powrocie dziewięciocalowego wojownika, szerzej znanego jako...

Nine Inch Ninja !

Hua Hydsz !!!

sobota, 9 stycznia 2010

Here's a story !!!


Ostatnio znowu zapytano mnie, ale o co tu chodzi ? Bo przecież ona chyba nie teges z tatkiem ? Nie, nie i jeszcze raz nie. Nic bardziej mylnego. Od zawsze uwielbiałem obrazki, filmy, czy historyjki gdzie wiele samemu można sobie dopowiedzieć. Zabawne, że tak wiele osób wyciąga zbyt pochopne wnioski, a to ponoć ja jestem zboczony ;) Więc... żeby nie przedłużać a wyjaśnić: "here's a story":

Bardzo dawno temu i tym samym równie daleko, żył sobie pewien stary elfi król. Imienia ani dynastii nie wspomnę, natomiast istotnym jest, że swoje panowanie sprawował przez przeszło 4375 lat. Nieźle co ? Kraina elfów opływała w dostatku i spokoju nawet pomimo faktu, że niedaleko już ładnych kilkaset lat temu, powstało wiele ludzkich osad. Nałmodsza córka króla, zladwie 53 letnia elfka, była niezwykle żywiołowym i pełnym energii dzieckiem. Wszędzie było jej pełno, wszędzie musiała wetknąć swój nos, ...takie trochę "elfie ADHD". Była tym samym niesamowicie uroczym i urodziwym dzieckiem. Pewnego dnia podczas porządków w pałacowej bibliotece razem z "tatkiem" ( a co tam, jej wolno się tak do sędziwego ojca-króla odzywać ) wpadła jej w oko wielka ilustrowana księga, o historii całego królewskiego rodu. Traf chciał, że leżała ona na spodzie stosiku, który to leżał koło kolejnego stosiku itd. Kiedy kurz opadł a ostatnie księgi zetknęły się z posadzką przy dzwięku gdzieś w tle tłuczonej wazy, nasza mała księżniczka stojąc z otwartą księgą w ręku spytała: - tatku, a kiedy ja będę królową ? No tatko się wtedy trochę wpienił, ale z pewną dozą spokoju wykrzyczał, że żadna z niej będzie królowa, bo póki co jest za słaba i niezdarna, po czym wrócił do porządków ( teraz bardziej gruntownych ) w bibliotece. "Za słaba i niezdarna" pomyślała sobie, po czym rzuciła księgę i wybiegając do "tatka": - "ok tatku to ja lecę poćwiczyć." Ze zbrojowni wygrzebała jakiegoś wielkiego miecza, po czym stwierdziła "cholibka naprawdę muszę poćwiczyć..." Jak powiedziała tak też zrobiła, ale nie było to łatwe. Nałmłodsza córka króla okładająca niezdarnie na pałacowym ganku drewniane pudła wielkim mieczem, wyglądała raczej przkomicznie i niestosownie zarazem. Inne elfki i panny dworu patrzały na nią co najmniej dziwnie. Na jakiś trening czy pomoc ze strony straży czy pałacowych zbrojmistrzów też za bardzo nie mogła liczyć. Mieli oni jak zawsze ważniejsze zajęcia, poza tym takie rzeczy panience nie przystoją itp. Trochę zawiedziona, spakowała miecz i kilka tobołków, i pojechała na swoim koniku poza pałacem szukać kogoś kto ją przetrenuje. Daleko nie szukała. Znalazła pobliski garnizon gdzie stacjonowały ludzkie wojska. Ot takie sobie spokojne i pogodne koszary, ( hehe ) bo przecież w krainie od setak lat panuje pokój. Długo się prosić nie musiała. Stacjonowały tam swoje chłopaki ( a i dziewczyn się wiele znalazło ), którzy w mig ją przeszkolili w wielu rzeczach, a nasza elfka okazała się być bardzo pojętnym i chłonnym wiedzy uczniem. Wszystko oczywiście pełna kulturka, nikt nikogo do niczego nie przymuszał, bo w końcu pokój rzecz święta. Któż mógł przypuszczać, że to najmłodsza "curuś" samego wielkiego króla. Z biegiem czasu nasza elfka nabrała naprawdę niezłej wprawy w mieczu i nie tylko, a i mięśni sobie też nabrała. Po tym jakże owocnym treningu, stanęła w pałacu, gdzie powoli de facto zaczęto się już zastawiać, gdzie ona się podziewa. Owy powrót przedstawia powyższa rycina. Staneła ona przed ojcem i ze swoją typową dziecięcą naiwnością spytała: "I jak tatku !?! Teraz będę mogła zostać królową ?" Dla "tatka" było to zbyt wiele... Prawie zszedł na zawał a kraj stanął na krawędzi największej wojny w dziejach. Dyplomaci latami jeździli po kraju i wzajemnie wchodzili sobie w tyłki zanim sytuację do końca zażegnano. Ehh... i tak to już z tymi naszymi pociechami bywa. Są niezwykle kochane ale czasem potrawią nam nieźle podnieść ciśnienie...